[…] Pewnego październikowego popołudnia, po odjeździe
Japończyków, którzy przeprowadzili z nim wywiad, Herbert postanowił pokazać Lee
Eldersowi miejsce, które od dawna szczególnie go intrygowało. Oglądał je kiedyś
razem z Haroldem i Meierem wkrótce po tym jak Meier miał tam kontakt. Zatrzymał
samochód na skraju przeciętego torami kolejowymi pola, po czym ruszył z
Eldersem w dalszą drogę pieszo, idąc wąską ścieżką, której drugi koniec niknął
w lesie. Po przejściu około pół kilometra weszli na odludną polanę wielkości
czterech lub pięciu boisk piłkarskich otoczoną jodłami mierzącymi po około 30
m. Dwie z nich rosnące na skraju polany nosiły rozległe, pokryte zastygłą
żywicą ślady okaleczeń. Widniejące pod nią czarne plamy spalenizny wskazywały
na użycie ognia.
Herbert wyjaśnił Eldersowi, że gdy przed trzema laty przybył
w to miejsce z Haroldem, szczególnie zainteresowały go właśnie te dwa drzewa,
bowiem jak twierdził Meier, strzelał do nich z otrzymanego od Plejadan
pistoletu laserowego. Patrząc wówczas na okaleczone pnie ani Herbert, ani
Harold nie byli w stanie określić, w jaki sposób Meier zdołał stworzyć te
ślady, wgryzając się tak głęboko w grubą korę. Doszli do wniosku, że chyba
rzeczywiście musiał posługiwać się czymś w rodzaju pistoletu laserowego.
Owego dnia, podczas gdy Herbert i Harold uważnie oglądali
drzewa zarówno z bliska, jak i z daleka, sprawdzając odległości, Meier zajął
się zbieraniem grzybów. Skraj polany porastały skłębione, sięgające piersi
zarośla. Cofając się przed nimi w kierunku polany, Harold spostrzegł kątem oka
niewielką rozszczepioną na dwoje gałązkę, której wierzchołek był lekko
zwęglony. Kiedy pochylił się, aby obejrzeć ją z bliska, kilkanaście centymetrów
od niej dostrzegł następną złamaną w identyczny sposób. Ona również była częściowo
nadpalona. Zawołał Herberta i wkrótce odkryli, że nadłamane i nadwęglone
gałązki tworzą w gęstwinie krzewów idealnie prostą linię. Wyglądało to tak,
jakby splątane zarośla przeszył wąski promień żaru. Harold przywołał z kolei
Meiera, który przyszedł z grzybami i po krótkich oględzinach oświadczył, że
pamięta, iż celował z pistoletu laserowego tylko do dwóch wysokich sosen, a nie
w kierunku zarośli. Wyglądało na to, że po prostu nie pamiętał strzelania w
zarośla.
Trzy lata później poczerniałe gałązki zniknęły bez śladu,
jednak Herbert utrwalił je na zdjęciach, które pokazał teraz Eldersowi.
Biegnąca przez krzaki prosta linia miała co najmniej 30 m długości. Kiedy
później w Monachium Elders wrócił w rozmowie z Herbertem do tego zdarzenia,
Herbert powiedział: - Linie ognia wskazywały ułamane gałązki o nadpalonych
wierzchołkach. Była ona tak cienka, że nie mogła zostać wykonana przy użyciu
palnika. Podczas oględzin w terenie Elders natychmiast zorientował się, że
wystrzelona w stronę zarośli kula nie była by w stanie zwęglić gałązek, zaś
niezmiernie żmudne przypalanie zapałkami nie dało by w rezultacie linii
prostej. Elders zastanawiał się, w jakim celu Meier zadawałby sobie tak wiele
trudu by sfabrykować tak dziwaczny dowód, wiedząc że istnieje duże prawdopodobieństwo,
że nikt tego nie dostrzeże.
Ten popołudniowy wyjazd z Herbertem stanowił dobry przykład
tego, w jaki sposób Elders i Welch spędzali większość swojego czasu w
Szwajcarii, coraz bardziej zagłębiając się w nie wyjaśnione. Odkrycie
nadpalonych gałązek stanowiło samo w sobie mało konkretny dowód rzekomego
kontaktu, zarazem była to jednak jeszcze jedna pozycja na sporządzonej przez
Welcha liście „podstawowych spójności”.