- Zawsze powtarzam, że nie należy robić modeli, które
wyglądają jak modele. Model nigdy nie powinien dać się rozróżnić.
Wally Gentleman zajmował się efektami specjalnymi od
przeszło trzydziestu pięciu lat. Swoją karierę w filmie rozpoczął w Anglii
jeszcze jako nastolatek, rozwijając technikę „zestrzeliwania samolotów” opartą
na wyświetlaniu obrazów na powierzchni kopuły. Równocześnie studiował animację
i w końcu przyłączył się do zespołu przygotowującego efekty specjalne w
słynnych Pinewood Sudios w Buckinghamshire, gdzie pracował nad projekcją wsteczną i
wykorzystaniem fotografii w tworzeniu tła, co pozwalało unikać kosztownych
dekoracji. W roku 1957 wyemigrował do Kanady i zatrudnił się National Film Board, gdzie przez dziesięć lat kierował zespołem od
efektów specjalnych.
W roku 1961 Gentleman nakręcił krótki film złożony niemal
wyłącznie z efektów specjalnych zatytułowany Universe.
Niedługo potem film ten został odkryty przez Stanleya
Kubricka, który skontaktował się z Gentlemanem i zaprosił go do współpracy przy
swoim nowym filmie 2001 z zamiarem wykorzystania niektórych jego
pomysłów zastosowanych w Universe.
Przez następne półtora roku Gentleman reżyserował efekty specjalne dla
Kubricka. W 1977 roku przeniósł się do Hollywood, gdzie pracował m. in. jako
ekspert przy aranżowaniu scen i efektów specjalnych opartych na autentycznych
raportach dotyczących obserwacji NOLi będących
tematem poszczególnych odcinków serialu telewizyjnego Jacka Webba Project
UFO.
- Można zbudować model pasujący do określonego tła, nawet
jeśli będzie on niewielkich rozmiarów – powiedział Gentleman. – W języku
fachowym nazywa się to „miniatura zawieszona na pierwszym planie”. Jeśli zrobi
się to z odpowiednią wprawą, nikt się na tym nie pozna. Wprawa odgrywa tutaj
niebagatelną rolę, ponieważ wykonując model używa się drewna, plastyku, bądź
innych materiałów o normalnej fakturze. Cała sztuka polega na wykonaniu modelu
z materiału, którego faktura jest dopasowana do jego skali. Kiedy już się upora
z tym problemem, pozostaje jeszcze do rozwiązania skala ruchów modelu i tła
oraz ich wzajemna synchronizacja. Źle wykonane modele od razu rzucają się w
oczy.
Na początku 1980 roku prowadzący w sobotnie wieczory
popularną audycję radiową w radiostacji KABC w Los Angeles Bill Jenkins
skontaktował się telefonicznie z Gentlemanem. – Chciałbym pokazać panu
interesujący materiał, czy mógłby pan wypowiedzieć się o jego autentyczności?
W owym czasie Gentleman pracował dla Film Effects w Hollywood. Kiedy przyszedł Jenkins i przyniósł ze
sobą album UFO… Contact from the Pleiades, Gentelmen uważnie obejrzał zawarte w nim reprodukcje, po
czym rzekł: - Chciałbym zobaczyć ich więcej.
Z pomocą Jenkinsa odnalazł mieszkających w Phoeniks Eldersów i w kilka tygodni później poleciał na spotkanie z
nimi. Obejrzawszy kilkakrotnie osiem zarejestrowanych na taśmie video filmów
Meiera oświadczył:
- Sprawiają wrażenie autentycznych. Chciałbym jednak je zbadać, żeby nabrać
całkowitej pewności.
Oprócz analizy filmów, Gentleman poddał kilka zdjęć Meiera
„kontroli perspektywy” – analizie geometrycznej, którą posługiwał się już
wcześniej w Pinewood Studios.
Zakładając, że przedstawiony na zdjęciu statek miał w przybliżeniu rzeczywiście
sześć metrów średnicy, jak twierdził Meier, to Gentleman dokonując pomiaru
widocznego na zdjęciu znanego przedmiotu, na przykład pnia drzewa, którego
średnica została wcześniej zmierzona, mógł ustalić gdzie powinien on się
znajdować. Mimo iż zdjęcie mogło wyglądać na autentyczne, kontrola perspektywy
była w stanie wykazać drobne nieścisłości. Umieściwszy zdjęcia na desce i
wykreśliwszy linie perspektywy, Gentleman przekonał się, że położenie statków,
oraz ich wielkość były zgodne z relacją Meiera. - Mój największy problem ze
zdjęciami Meiera – stwierdził Gentleman – polegał na tym, że nie widziałem
oryginalnych negatywów. Bez nich nigdy nie będę miał całkowitej pewności, czy
nie zostały one w jakiś sposób sfałszowane. Ponieważ sam pracuję w tej branży,
mogę stwierdzić, że tylko specjalista z wieloletnim doświadczeniem byłby w
stanie nadać sfabrykowanym zdjęciom autentyczny wygląd. – Wziąwszy do ręki
jedno ze zdjęć dodał: - Problem tkwi w tym, że ktokolwiek spreparował to,
dobrał prawidłowo cienie padające na to drzewo. Na wszystkich zdjęciach widać
wiele prawidłowości. A zatem jeśli ktoś je podrabia, musi korzystać na miejscu
z pomocy fachowca. Sam będąc specjalistą w tej dziedzinie, wiem że trzeba wielu
lat, aby się tego wszystkiego nauczyć. W związku z tym zastanawiam się: „Jest
tu wykorzystana specjalistyczna wiedza czy nie?” Jeśli nie to te zdjęcia muszą
być prawdziwe.
Gentleman wyjaśnił, że fotografowanie wyrzuconego w
powietrze modelu może spowodować uchwycenie go w przypadkowej pozycji, a
oświetlenie jego powierzchni (kąty i natężenie odbitego światła) zdradzić jego
małe rozmiary i niewielką odległość od aparatu. Poza tym nie wyobrażał sobie, w
jaki sposób jednoręki człowiek zdołałby wyrzucić w powietrze trzy lub cztery
modele równocześnie i jeszcze zdążyć je sfotografować.
- Niektóre z nich znajdują się za gałęziami drzewa – powiedział. Trzeba być
fachowcem od efektów specjalnych, żeby coś takiego zrobić, możecie mi wierzyć.
Obiekty za drzewem zdają się unosić we właściwej odległości. Chodzi mi o
„perspektywę powietrzną”. Kiedy patrzymy na góry, widzimy jak w miarę
wzrastania odległości kolory nabierają niebieskiego odcienia. To zjawisko
występuje na wszystkich zdjęciach. Gdybyśmy wyrzucili w powietrze kilka
drobnych, srebrzystych przedmiotów, wszystkie znalazły by się w niewielkiej
przestrzeni, powiedzmy pięciu metrów. Tymczasem obiekty na tych zdjęciach są od
siebie znacznie oddalone, na co wskazują różnice w barwie i natężeniu światła.
Jeżeli mamy tu do czynienia z oszustwem, to jest to oszustwo doskonałe.
Po przestudiowaniu filmów Gentleman stwierdził, że biorąc
pod uwagę niezbędne doświadczenie, logistykę oraz koszty, jednoręki człowiek
pozbawiony wszelkiej pomocy, nie mógłby sfabrykować sfilmowanych scen. - W tym
miejscu dochodzimy do sedna sprawy – powiedział. – Ten Meier musiałby
dysponować liczącą przynajmniej piętnaście osób grupą przeszkolonych pomocników
znających się na zmianach odbicia światła od błyszczących powierzchni w różnych
porach dnia oraz wiedzących jak w różnych porach dnia podwieszać obiekty i przy
pomocy małych pistoletów natryskowych maskować w razie potrzeby linki. Gdybyśmy
chcieli nakręcić podobne ujęcie, to najpierw sfilmowalibyśmy scenerię, a
później w studio nałożyli na nią obraz tego statku. To bardzo skomplikowany
zabieg. Jest trudny do przeprowadzenia na taśmie 35-mm, a co dopiero na 8-mm,
którą posługiwał się Meier. Potrzebny do takiej operacji sprzęt jest z
pewnością poza jego możliwościami finansowymi. Gdyby ktoś zamówił u mnie
podobną robotę, musiałby mi za to zapłacić około 30.000 dolarów. Poza tym do
jej wykonania potrzebowałbym odpowiednio wyposażonego studia. Gdybym go nie
miał trzeba by było wyłożyć dodatkowe 50.000 na sprzęt. Uważam, że działający w
pojedynkę, jednoręki człowiek, o ile rzeczywiście był sam, nie mógł tego
spreparować. Zrealizowanie podobnego przedsięwzięcia na wierzchołku góry
graniczyło by z cudem nawet dla osoby w pełni sprawnej. Nawet podczepiając
model do balonu nie sposób uniknąć przypadkowych ruchów we wszystkich
kierunkach. A na wielu zdjęciach widać po trzy lub cztery statki jednocześnie.
Wymagało by to użycia większej liczby balonów, jak również linek o różnej
długości. Biorąc pod uwagę warunki zewnętrzne, coś takiego było by bardzo
trudno zrealizować. Dodatkową przeszkodę stanowi pochyłość zbocza.
Uwzględniając te wszystkie komplikacje, skłaniam się do wniosku, że
sfotografowane, bądź sfilmowane obiekty znajdowały się tam naprawdę, a Meier
naciskał jedynie spust migawki.